Czy warto zamieszkać w Irlandii?
Dla tych, którzy są zabiegani, wolą słuchać niż czytać lub chcą posłuchać mnie w międzyczasie, przygotowałam podcast, którego można posłuchać, klikając w link poniżej:
Gdy powiedziałam mamie, że kolejny post piszę o tym, czy warto zamieszkać w Irlandii, zapytała mnie, czy próbuję sama siebie przekonać do życia na tej wilgotnej wyspie.
Gdy powiedziałam Tomkowi, zapytał, czy znowu będę hejtować. Trochę się zdziwiłam, bo wydaje mi się, że raczej nie hejtowałam na blogu.
Gdy wyleciałam do Irlandii po raz pierwszy w 2013 roku, zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, a po przyjeździe przeżywałam szok za szokiem.
Przez pierwsze pół roku byłam zakochana w Irlandii na amen - bo ludzie są mili, bo obsługa klienta jest absolutnie wspaniała, bo zima nie taka straszna, bo fajna praca, do której chciało mi się chodzić, a w dodatku nikt nie patrzył na mnie z góry tylko z tego powodu, że pracowałam w restauracji (gdy wyjeżdżałam do Irlandii i zgłaszałam się na staż dla młodych przedsiębiorców, mając w głowie pomysł na kawiarenkę, od znajomego Tomka usłyszałam, że właściwie wybieram się na staż, żeby... być kelnerką. Nawet nie chciało mi się na to odpowiadać, bo jak tu odpowiedzieć komuś, kto myśli, że restauracja jest prowadzona i zarządzana przez kelnerki?)
Wracając do tematu, po pół roku przyszło otrzeźwienie. Wiecie jak to jest, najpierw jest zauroczenie, później zakochanie, a później... różnie bywa.
Później dopadł mnie smutek, bo po pół roku nadal nie miałam z kim pójść na herbatę, poplotkować, pośmiać się. Zdarzały się przelotne znajomości, ale Irlandia jest krajem "tranzytowym" - ludzie przyjeżdżają, korzystają ile mogą i wyjeżdżają - najczęściej gdzieś, gdzie ciepło i więcej słońca.
Do tego doszedł "szklany sufit", o który rozbiłam głowę w pierwszej pracy, a lato... Co to w ogóle takiego?
Znalezione tutaj
Lato nigdy nie nadeszło. Na początku nie wiedziałam, co się ze mną dzieje - czułam ogromną potrzebę wystawienia ciała na Słońce, mimo że fanką upałów nigdy nie byłam (pewnie zostało mi z dzieciństwa, gdy od słońca mdlałam). Mimo to marzyłam o dniach, gdy mogłabym założyć krótkie spodnie i T-shirt rano i chodzić tak do późna w nocy. Marzenia te spełniły się dopiero w Grecji, a kolejne "lato" spędziłam w piwnicy nowej restauracji. Nie dość, że nie miałam światła w pracy, to jeszcze przez cały lipiec chodziłam w czapce i szaliku, a ciepłych (tzn. takich na krótkie spodnie i T-shirt) dni było CZTERY. Wyjechaliśmy wtedy na Kanary, wróciliśmy i jeszcze bardziej nie rozumiałam tego, co się ze mną dzieje. Byłam smutna, rozdrażniona i czułam się jak lew w klatce. Moje ciało też zachwycone Irlandią nie było (trzy wizyty w szpitalu w ciagu roku), więc jak możecie się domyślić, szybko zdecydowaliśmy się na nasz Eurotrip. z planem, żeby już do Irlandii nie wracać.
Różnie bywa, "życie samo pisze scenariusze" i wróciliśmy, głównie ze względu na sytuację polityczną "w kraju ojczystym", jak mówi mój brat. Trochę dziwnie, bo trochę jak do domu, a trochę nie do końca, wszystko było nie całkiem swoje, ale też niezupełnie obce, a różne drobiazgi, które irytowały mnie poprzednio, teraz zaczęły mnie drażnić ze zdwojoną siłą.
Ale zacznę od tego, dlaczego warto.
Dlaczego warto wyjechać do Irlandii?
Większość ludzi wyjeżdżających do Irlandii ma jeden z dwóch celów - zarobić więcej pieniędzy niż w swoim kraju lub nauczyć się angielskiego. Albo oba.
Nie oszukujmy się, większość Polaków i obcokrajowców jest w Irlandii ekonomicznymi imigrantami.
1. Łatwo znaleźć pracę
Od Polaków, którzy są w Irlandii po 11-13 lat słyszę, że kiedyś było łatwiej o pracę, bo dostawało się ją praktycznie od ręki, a stawki też były lepsze. Teraz pracę też nie jest szczególnie trudno.
Za pierwszym razem w znalezieniu pracy pomógł mi staż dla młodych przedsiębiorców z Unii Europejskiej, za drugim - znajomości.
Gdy wróciliśmy po rocznej przerwie, zostałam zrekrutowana do firmy cateringowej, obsługującej ekipę serialu Into the Badlands dzień po wrzuceniu CV na Indeed.
2. Stawki są wyższe niż we wschodniej Europie
Stawki są różne, często zależne od doświadczenia, ale zdecydowanie 10 euro za godzinę (wystarczające na porządny lunch), z potencjałem na wzrost, podobało mi się bardziej, niż głodowa pensja, która pewnie czekałaby mnie w polskiej restauracji. Mimo to wiem, że pewnie bez Tomka nie byłoby mi łatwo.
3. Luźna atmosfera w pracy
Niewątpliwym plusem jest też brak hierarchii w pracy - Tomek zaprosił swojego byłego szefa na wesele do Polski, a ja od swojego dostałam rekomendacje, dotyczące coffee shopów, gdy wyjeżdżaliśmy do Utrechtu. Po powrocie z entuzjazmem wymienialiśmy się doświadczeniami. Z menedżerem z kawiarni trenowałam brazylijskie jiu-jitsu - był również moim trenerem. Życie prywatne z zawodowym w Irlandii często się zazębia, a mnie to bardzo odpowiada.
4. Łatwość życia z nietolerancjami pokarmowymi
To właśnie w Irlandii dowiedziałam się o swoich nietolerancjach pokarmowych. Najczęściej w restauracjach nie ma żadnego problemu, żeby dostać potrawę bezglutenową i bez laktozy. Obsługa cierpliwie tłumaczy, biega do kuchni pytać szefów, a we wspaniałym QC Seafood w Cahersiveen dostałam do rybki świeżo upieczoną (!) bułkę bez glutenu i bez laktozy. O tę bułkę nawet nie prosiłam, zapytałam tylko, czy jest pieczywo bez glutenu i bez laktozy, po czym (chyba) właściciel lokalu zniknął w kuchni na 15 minut. Wrócił z pachnącym pieczywem. :)
Niestety, w Polsce zdarza się, że moje prośby są olewane, a gdy zwracam na to uwagę na Facebooku, jestem wyzywana od hipsterów i wydziwiaczy, a ludzie mi mówią, że mam jeść papier i karton. No nie głupota, nie mówiąc o kompletnym braku empatii i wyobraźni? Ja to jeszcze pół biedy, ale nie chcę się zastanawiać, co by się stało, gdyby przyszedł ktoś z alergią.
5. Przyroda
Mnogość szlaków i piękne krajobrazy - góry, morze i lasy i wszystko (prawie) niedaleko (pod warunkiem, że masz samochód). Do tego kiedyś z Tomkiem naliczyliśmy osiem różnych odcieni zieleni w jednym miejscu.
Uświadomiłam sobie, że muszę zrobić zbiorczy post ze szlakami, które przeszliśmy i które warto zobaczyć w Irlandii.
Wodospad Mahon w hrabstwie Waterford
Widok z Troc Mountain w co. Kerry
6. Łatwo zrobić prawo jazdy
A skoro o samochodzie mowa, to zrobienie prawa jazdy w Irlandii było wyjątkowo łatwe - tyle że kosztowało dużo czasu i pieniędzy. W Polsce próbowałam trzy razy i poddałam się na kolejne jedenaście lat. A tu zrobiłam sobie przedwyjazdowy prezent na urodziny (zdałam dzień po tym, jak skończyłam 28 lat). O robieniu prawka w Irlandii też za jakiś czas napiszę więcej.
7. Wielokulturowość
Ostatnia rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to wielokulturowość. Uwielbiałam to, że pracowałam z Brazylijczykami, Polakami, Rumunami (absolutnie moi faworyci), Rosjanami, Izraelczykami i kto tam wie, kim jeszcze.
Gdy w nowej restauracji szkolił mnie rumuński kolega, od razu wyraził swoje stanowisko na temat pracy ludzi ze wschodu:
- bo Rumuni, Polacy, ogólnie ludzie ze wschodu lepiej pracują, nie obijają się i są bardziej wydajni. A do tego jesteśmy bardziej bezpośredni - jak coś mi się nie podoba, to mówię, jak się podoba, to też.
Stanowisko zostało ustalone, współpraca szła świetnie.
Natomiast Polskę podsumowali znajomi poznani w Budapeszcie - gdy podczas wieczora nad kuflami piwa dyskutowaliśmy o naszych wschodnich i zachodnich braciach, Węgrzy podśmiewając się ze wszystkich nacji i wyznań, skonstatowali:
- My się możemy tak śmiać, bo u nas są wszyscy - Żydzi, chrześcijanie, muzułmanie, Rosjanie, Niemcy, Polacy, a nie tak jak u was, że wszyscy są białymi katolikami.
Nie można odmówić Irlandczykom poczucia humoru. Na plakietce jest opisana historia muru wraz z informacją, iż "zawalił się bez żadnego konkretnrgo powodu w 1994" :)
Co mnie irytuje?
Nie będę robić działu "dlaczego nie warto", bo nad tym każdy musi zastanowić się sam - czy warto czy nie i dlaczego. W zamian zrobiłam listę rzeczy, które mnie irytują, może czasami drobiazgów, które składają się, ziarnko do ziarnka i które przelały miarkę dwa lata temu.
Głównym powodem mojej frustracji jest wieczne nieogarnięcie Irlandczyków. Zarówno mama, jak i mąż, uważają, że jest we mnie coś z Niemki. Lubię, jak wszystko jest poukładane, jasne i zoptymalizowane. A tutaj?
1. Mieszkania i pająki
Zacznę od mieszkań. Po wyjeździe z Warszawy, gdzie za 1000 zł mieliśmy porządne, ładne, ciepłe mieszkanie z wielką wanną i funkcjonalną kuchnią, mieszkania irlandzkie były szokiem.
Po pierwsze, w Warszawie ludzie nawet do nas dzwonili, mówiąc, że obniżą cenę, bylebyśmy tylko zamieszkali u nich. Tutaj? O byle jakie mieszkanie (najczęściej z grzybem, bo przy takiej wilgoci nie da się inaczej) "tłuką się" tłumy, a ceny są zaporowe. Obecnie za dom 2,5 godziny samochodem od Dublina płacimy tyle, co za pokój w mieszkaniu ze współlokatorami w Dublinie.
Na viewing w Dublinie przychodzi od 5 do 20 osób, każdy mówi, że weźmie mieszkanie od razu i właściwie tylko od landlorda zależy komu wynajmie mieszkanie.
Lubiłam nasze pierwsze mieszkanie, chociaż żeby zdjąć kurtkę, trzeba było wejść do sypialni albo dużego pokoju, goście spali na materacu w kuchni (bo mieliśmy kuchniosalon i sypialnię), a w łazience obijałam sobie łokcie i kolana na kibelku i pod prysznicem.
Ciepła woda była w absolutnie losowych godzinach, a często brakowało jej przez cały dzień. Do tego balkon, dzielony z balkonem hostelowego pokoju, przez który kiedyś prawie dostałam zawału, bo jakiś facet po nim łaził po mojej stronie. Okazało się, że wieszał światełka świąteczne. Ugh...
W drugim mieszkaniu była wielka dziura, przez którą wiało i właziły pająki. Efekt? Musiałam grzać jeszcze w lipcu, a gdy wyjechaliśmy na urlop, rozmnożyła się pajęczyca. Od tego dnia znajdowałam pająki codziennie. Do tego sznurek do prysznica (bo tu prawie wszędzie są prysznice elektryczne) znajdował się w szafie w przedpokoju (teraz mamy dwie łazienki i sznurek do obu w naszej sypialni, więc jak się zapomni włączyć prysznica, to trzeba biegać nago przez zimny dom). Lodówka w wielkości jak dla singla, który nie lubi gotować.
Widzicie to co ja? On ma nawet futerko, żeby mu było ciepło w tym zimnym kraju.
Ręka dla skali. Wyprowadziliśmy się niedługo po znalezieniu tego potwora.
Możemy wybierać spośród współlokatorów wszelkiej maści i kalibru.
Czasami taka piękność przetnie nam drogę.
Długonogie też mamy
Trzecie mieszkanie było cywilizowane (ze współlokatorami) ale gdy padła ciepła woda na św. Patryka i przez tydzień nie miałam jak się umyć, bo w mieszkaniu i na zewnątrz, za przeproszeniem, pizgało, to mnie trafił szlag. Zadzwoniłam do landlorda i prawie na niego nakrzyczałam. A współlokatorka zaziębiła się w dwa dni. Czara goryczy została przelana, wyprowadziliśmy się pół roku później.
2. Irlandzkie drogi i irlandzcy kierowcy
Od kiedy jestem kierowcą, to mam ochotę trąbić na okrągło. Dlaczego? Bo wielu ludzi nie widzi potrzeby używania kierunkowskazu. Bo drogi są tak wąskie, że często suvy zjeżdżają ze środka drogi na swój pas tuż przede mną. Bo ludzie w wielkich samochodach wystawiają nosy samochodów na drogę (to jeszcze pół biedy, gdy to jest zwykła droga, ale jak to jest droga szybkiego ruchu, a ja pędzę 100 km/h, to nie bardzo mi się uśmiecha ani gwałtownie hamować, ani w nich wjeżdżać), skręcają w prawo, a patrzą tylko w lewo i zajeżdżają drogę.
To jest widok z samochodu
Ale tutaj, jak wszędzie, są "plusy dodatnie i plusy ujemne". Jestem młodym kierowcą, w związku z tym mam na samochodzie wielkie "N", będące skrótem od "novice". Dzięki temu "N" nikt na mnie nie natrąbił, gdy zatrzymałam się na środku wzgórza, bo jechałam na zbyt wysokim biegu (ani na Tomka, gdy zgasł mu samochód na skrzyżowaniu trzy razy).
A tak wyglądał atak zimy, który zdarza się raz na wiele lat.
Kolejnym plusem są porządne autostrady i dobre drogi międzymiastowe. Tylko jak już się wyjedzie z tych wielkich, szerokich dróg, to często zaczyna się szorować lusterkiem po murze, a żeby wyminąć się z samochodem z naprzeciwka, trzeba się zatrzymać i robić to bardzo ostrożnie. O rondach niewiele większych od talerza satelitarnego nawet nie będę wspominać.
3. Mały rynek
Brak różnych produktów. Żebyście wiedzieli, ile ja się nachodziłam w Dublinie za majerankiem.
- Szukam majeranku.
- Czego?
- Majeranku.
- A co to takiego?
- Przyprawa, ziele, suszone.
- Nigdy nie słyszałem.
Ugh. Równie długo zajęły mi poszukiwania czystego zeszytu A4, zeszytu A4 w kratkę, kwasku cytrynowego (wiem, gdzie go kupić w dużych ilościach, ale nie chce mi się tam jechać, bo to 40 minut drogi od naszego miasteczka) i normalnej mąki. Tzn. już się nauczyłam używać irlandzkich mąk, ale początki były trudne. Nawet nie wiecie też, jak bardzo tęsknię za dynią inną niż piżmowa - Hokkaido nie widziałam od pobytu w Polsce. No i wszystkie warzywa są strasznie smutne i małe, bo tu nie ma słońca.
Dla równowagi jest pełno pysznego mięsa, ryb i owoców morza. Do tego bogactwo produktów indyjskich i azjatyckich - nie mam większego problemu z dostaniem tofu, składników do sushi, łącznie z mirinem i różnych dziwnych warzyw.
Z mojego kobiecego punktu widzenia, rynek produktów higienicznych dla kobiet jest tragiczny, do tego stopnia, że za pierwszym razem niechcący kupiłam pieluchy zamiast podpasek, bo nie mogłam uwierzyć, że w Tesco są tylko Alwaysy i tescowe no-namy.
A skoro jesteśmy przy rynku, to dorzucę banki - wybór jest pomiędzy trzema, gdy się wprowadziliśmy, to Irlandczycy byli podekscytowani tym, że można otworzyć konto przez telefon (!), o zakładaniu on-line zapomnijcie.
4. Komunikacja
Zainwestowaliśmy w samochód, bo bez samochodu się nie da. Gdy mieszkaliśmy w Dublinie, do kolegi, który mieszkał ode mnie 15 minut rowerem, jeździłam autobusem godzinę z przesiadką (!), bo wszystkie autobusy jadą do centrum i z centrum dalej.
Na rower miejski nie zawsze mogłam wsiąść, bo nie zawsze był, a gdy pojechaliśmy do Glendalough, mieliśmy tylko dwie opcje powrotu - po południu albo późno w nocy.
Stacja Darta w Bray
Darty (coś na kształt kolejki podmiejskiej), które jeżdżą z Wicklow do Dublina i pełna ich trasa trwa ok. 2 godziny, nie mają kibelków. Kibelki są też tylko na kilku stacjach po drodze. Raz jechałam z grupą Niemców, wracających z imprezy. Jeden z nich miał takie ciśnienie, że wysadził penisa na zewnątrz i zaczął sikać. Konduktor go opieprzył, a ja się zastanawiałam nad tym, że wybór pomiędzy posikaniem się w spodnie, a wysikaniem się na dworzec, jest naprawdę marny.
Za to pociągi międzymiastowe są wypasione, nowoczesne, ciepłe, z kibelkami, w których można sikać nie tylko podczas postoju, wi-fi i kontaktami, żeby móc naładować laptopa i telefon. Szkoda tylko, że siatka połączeń jest dość biedna, bo gdybym miała możliwość, to jeździłabym pociągami wszędzie.
5. Służba zdrowia.
Boli żołądek? Paracetamol i trzymać rękę na pulsie. Znajdujesz się w szpitalu z gorączką ponad 39 stopni? Paracetamol. Boli cię w boku? Paracetamol i trzymaj rękę na pulsie... Widzicie pewną powtarzalność?
Na szczęście teraz, zupełnym przypadkiem, trafiłam na fajną lekarkę, która rozumie moją awersję do antybiotyków, słucha i skutecznie leczy, ale dwa lata poszukiwania przyczyn bólów żołądka to była droga przez mękę, nie wspominając o zapaleniach żołądka niewiadomego pochodzenia, które nie były wystarczającą przyczyną do zwolnienia lekarskiego przy pracy z jedzeniem. Ryzykowne.
Z drugiej strony, nikt tutaj nie wyznaje bzdur w stylu "nie rodziła pani, to nie założymy wkładki", a co pięć lat przychodzi list przypominający o zrobieniu bezpłatnej cytologii.
Czy warto?
Czy warto zamieszkać w Irlandii? Na pewno warto choćby na chwilę, żeby oderwać się od dotychczasowej rzeczywistości i zobaczyć, jak jest gdzie indziej, chociaż standard irlandzkich mieszkań zdecydowanie nie jest wart ceny, jaką trzeba za nie zapłacić.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, byłam trochę rozczarowana, bo mimo wszystko miałam nadzieję, że w Polsce znajdę swoje miejsce. Że na pewno nie jest tak źle, jak większość ludzi, z którymi rozmawiałam, uważa. Że da się.
Pewnie da się, ale gdy słucham znajomych, opowiadających o patologiach w pracy, o pracowaniu przez 80 h tygodniowo za psie pieniądze, o problemach z urlopem, o presji i ignorancji szefów, o tym, że trzeba wszystko więcej, szybciej i nie mają czasu na swoje życie, to we mnie wszystko się skręca i gotuje.
Ja bym już nie mogła wrócić, za bardzo mnie to wszystko drażni. Za bardzo stresują mnie powroty do Polski, chodzenie do sklepów do naburmuszonych sprzedawców, do restauracji do zdemotywowanych kelnerek.
Fakt, że zawsze (szczególnie w moim mieście), gdy chodzę nocą, trzymam rękę na zawleczce od gazu, tak na wszelki wypadek, że znajomi i część rodziny gada rasistowskie farmazony, żyjąc w homogenicznym kraju, a wiedzę o wielokulturowości czerpie z mediów. Że seksizm jest na porządku dziennym, a feminizm uważany za fanaberię.
Mimo to, będąc za granicą, tęsknię do Polski, do tego wszystkiego, co w niej dobre. Do gościnności, której nie doświadczyłam nigdzie indziej, do wyjątkowego jedzenia, a przede wszystkim, do czterech pór roku, bo tutaj mamy dwie: chłodno i pizga i zimniej i pizga.
Rykoszetem również zafascynowałam się polską kulturą, bo gdy po raz dziesiąty ktoś obcy pyta o polską Wigilię, dwanaście potraw na stole i karpia, to zdaję sobie sprawę z tego, że jest to wyjątkowe.
A Wy byliście w Irlandii? Podobało Wam się? Zostalibyście na dłużej, czy nie zamienilibyście Polski na żaden inny kraj?