Powrót?
Dawno, bardzo dawno mnie tu nie było, prawie osiem miesięcy, z wielu powodów.
Po pierwsze, całe wakacje spędziłam na polu namiotowym w Anglii, ze słabym (albo żadnym) wifi, gotując dla tłumów (w porywach dla 200 osób) i wcale, ale to wcale, nie chciało mi się siedzieć przy kompie. Było zielono, była, ekhm, "fala upałów" w wysokości dwudziestu kilku stopni, uczyłam się o cateringu, ekologii i środowisku i próbowałam odnaleźć się wśród Brytyjczyków i młodszych ode mnie ludzi, mimo niefortunnego połączenia pomiędzy moją polską, a ich brytyjską rezerwą.
Lepienie pierogów dla kilkudziesięciorga ludzi (czy osób?).
Urodziny na recepcji.
W międzyczasie prawie zostałam w Anglii, w kawiarence w Bransford, ale w Polsce się namotało, nie mam pewności, czy odbędą się kolejne wybory, a jak tak, to co z nich wyniknie, więc z Tomaszem po długim namyśle postanowiliśmy wrócić do Irlandii.
Bywa deszczowo i szaro, chociaż to "sunny South-East" i na powrót próbuję się tu odnaleźć (chociaż za pierwszym razem mi nie wyszło).
Blog poszedł w odstawkę, chociaż to nie były jedyne powody. Rozmawiałam z innymi blogerami i ci, którym nie udało się wybić na początku, byli bardzo zmęczeni. Mnie się powoli odechciewało pisać dla samej siebie, nie widząc żadnych komentarzy i reakcji. No i doszłam do wniosku, że w natłoku informacji i popkulturowej papki nie chcę być osobą, która pisze o tym, co zjadła na śniadanie, że wszystko było super i poznałam tego czy owego.
Do tego sfrustrował mnie trochę Internet, konieczność upiększania wszystkiego (kiedyś dostawałam dwa newslettery od tej samej osoby, będącej tzw. "digital nomadem". W jednym pisała o tym, jak kiedyś podeszła do niej żona milionera, gdy spędzała czas w części dla vipów, było to w bardzo pewnym siebie tonie. W drugim newsletterze ta sama historia wyglądała już nieco inaczej - że po przeprowadzeniu wywiadu została w sekcji dla vipów, zajadając się kanapkami i zastanawiając, czy nikt jej stamtąd nie wyrzuci).
Wiem, że to drobiazgi, że taki mamy świat, ale mimo zbliżającej się wielkimi krokami trzydziestki, nadal cenię sobie uczciwość i nie wyrosłam ze swojego idealizmu i tak już chyba zostanie. I tak, wiem, że uczciwemu 100 batów na d..., jak mawiał mój dziadek.
Kolejna frustracja przyszła, gdy dałam swojego bloga do oceny na jednej z grup facebookowych i przeczytałam, że na stronie głównej jest... uwaga... ZA DUŻO STRASZNEGO TEKSTU. For fuck sake, kiedyś blogi nie miały zdjęć, składały się głównie z tekstu i jakoś ludzie czytali. Także jak usłyszałam taką opinię, to mi w ogóle witki opadły, bo zaczęłam się zastanawiać, czy poza moją rodziną i kilkorgiem znajomych, ktokolwiek jest jeszcze w stanie czytać coś dłuższego niż 300 znaków. No bo wiecie, ten straszny tekst...
Poza tym do podróżnika mi jeszcze daleko (ale może kiedyś się to zmieni).
Mimo to, nadal będę pisać o zagranicy, ale głównie o jedzeniu, zamierzam też zamieszczać przepisy z odrobiną historii.
Fascynują mnie również kwestie społeczne i ekologiczne, dlatego postaram się teraz pisać o tym. Także nadal będzie o tej magicznej zagranicy, tylko o trochę innym profilu.
A jak już uda mi się zacząć to, co planuję od paru miesięcy i wpaść we względną rutynę, to zacznę pisać tutaj prostą historię w rozdziałach, która zaczyna się w Irlandii i, jak na razie, nie ma końca.
A jeżeli będziecie to czytać i komentować, to będzie mi niezmiernie miło i będę bardzo, bardzo wdzięczna.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam z wietrznej Irlandii,
Ada