Portugalia - Festiwal Batatów w Aljezur
Słuchajcie, dużo się dzieje. Pod załączonym linkiem możecie przeczytać mój gościnny post na stronie Tiffany Amber "Tamberdi". Piszę tam o slow life i minimalizmie, dwóch bliskich mojemu sercu zasadach, które staram się stosować w podróży.
Życzę przyjemnej lektury. Dajcie znać w komentarzach, co o tym myślicie, a teraz przechodzę do gwiazdy wieczoru, czyli Festiwalu Słodkiego Ziemniaka w Aljezur.
Słodkie, słodkie ziemniaczki.
Raptem przedwczoraj zostawiliśmy Portugalię dla słonecznej Andaluzji, a ja już tęsknię za cudownymi batatami, których spróbowałam w Algarve. Miłe dla oka, bo czerwone na zewnątrz, z fioletową "podszewką" i neonowo żółtym lub pomarańczowym wnętrzem, gdy się rozgotowały, barwiły wodę na zielono. I zawsze, ale to zawsze były przepyszne.
Ile możliwości dają bataty?
Nie spodziewałam się, że bataty dają tak wiele możliwości w kwestii przygotowania. Jakich? Na przykład można je ugotować, upiec, zrobić z nich gulasz, curry, ciasto czy pudding. Zapiec, nadziać, zjeść z mojo albo z syropem klonowym. Na słodko i na słono. Do wszystkiego.
A cała przygoda z batatami zaczęła się, gdy idąc przez Lagos zobaczyłam banner reklamujący Festiwal Słodkiego Ziemniaka w Aljezur. Po krótkiej konsultacji z naszymi zwariowanymi hostami z AirBnb Annemarie i Nielsem, zapakowaliśmy się do ich styranego vana i ruszyliśmy w drogę.
Na miejscu zobaczyliśmy wielki, biały namiot ze stoiskami z jedzeniem, rękodziełem itp., ale umieraliśmy z głodu, więc pobiegliśmy do hali, gdzie wystawiały się różne restauracje.
Bataty w restauracji
Dość szybko zdecydowaliśmy się na to, co próbujemy. Zaczęliśmy od tradycyjnej brazylijskiej przekąski pod nazwą "coxinha", robionej z mielonego lub posiekanego mięsa z kurczaka, opanierowanego w mące, uformowanego na kształt kurczaczego udka i usmażonego na głębokim tłuszczu (dopiero jak zobaczyłam to na talerzu, zorientowałam się, że nie mogę tego jeść, ale ciekawość zwyciężyła). Smakowało jak schabowe w miniaturze.
Później zafascynował mnie gulasz z dzika z batatami i batatami (czipsami i pieczonymi). I słusznie, bo mięso było delikatne, rozpływające się w ustach (nie spodziewałabym się tego po mięsie z dzika) i mocno przyprawione.
Bataty były przepyszne, a na deser wzięliśmy słodkie ziemniaki w formie puddingu z migdałami. Deser miał konsystencję flanu, gładką i delikatną, i słodki, migdałowy smak. Żeby takie obżarstwo nam nie zaszkodziło, zdecydowaliśmy się popić wszystko portugalską wódką (a właściwie wodą ognistą) z chruściny jagodnej: medronho. Mocne toto i przypomina polską śliwowicę.
Później próbowaliśmy więcej pieczonych i gotowanych batatów, a ja kupiłam sobie bezglutenową tartę ze słodkiego ziemniaka i stałam się fanką batatowych deserów.
Spróbowaliśmy wielu różnych wędlin i kiełbas, ale nie smakowały mi - zazwyczaj były albo bardzo słone, albo suche. Tomek jadł portugalskie "faworki", które były miodowe, nieco za słodkie i za bardzo się kleiły.
Fot: Tomasz
Atrakcje
Raz na jakiś czas posiłek umilały występy kapeli, niemiłosiernie hałasującej na trójkącie i akordeonach. Czterech mężczyzn, ubranych w czarno-białe stroje i kapelusze, obchodziło wszystkie sale, wnosząc do nich uśmiech, energię i ogłuszającą kakofonię.
W sali obok grała folkowa kapela, której występ dużo bardziej przypadł mi do gustu.
Alkohole
Żeby jeszcze bardziej poprawić trawienie, spróbowaliśmy likieru karobowego. Ciemnobrązowy albo prawie czarny, słodki, miał przyjemny czekoladowy posmak. Na kolejnym stoisku Tomek kupił kieliszek, a właściwie kubeczek z białej czekolady. Wypełnialiśmy go co trochę nalewkami o różnych smakach (50 centów za szota).
W efekcie spróbowaliśmy kilku nalewek:
- niemożebnie słodkiej figowej,
- z chruściny jagodnej (to ten owoc, którego używa się do produkcji medronho),
- z czarnej czekolady z piri-piri, która delikatnie parzyła w gardło,
- eukaliptusowej z posmakiem mięty,
- żołędziowej.
Zakupy
Obydwoje na festiwalach zachowujemy się jak dzieci. Jemy, próbujemy i chcemy kupić wszystko, co się da. Tym razem wróciliśmy do domu tylko z dwoma zakupami: dwukilogramowym workiem batatów (oj, żałowaliśmy, że nie kupiliśmy większego, pięciokilogramowego) i dżemem z figi i karobu, który idealnie pasował do polenty z kiwi.
Afterparty
Po kilku godzinach, gdy byliśmy pękaci i nieco pijani, Annemarie zapytała nas, czy chcemy pójść z nią i pozostałymi gośćmi gdzieś się napić. Czemu nie?
Najpierw szukaliśmy współlokatorki Annemarie w hostelu w centrum miasta, później spod zamkniętego baru (bo za piętnaście dziewiąta wieczorem to za wcześnie) zgarnęliśmy dziewczynę, z którą poszliśmy grać w piłkarzyki i w bilard.
Spróbowałam czarnej wódki z lukrecją, która była obrzydliwa, strzeliłam cztery samobóje i świetnie się bawiłam. W kolejnym barze udało mi się wbić cztery bile (byłam w szoku, bo samo trafienie kijkiem w kulę bilardową wydaje mi się najczęściej niemożliwością).
W międzyczasie popijałam tequilę i różne egzotyczne drinki i alkohole, które magicznie pojawiały się w mojej ręce. Gdy wracaliśmy do domu, przełaziliśmy przez mur.
Później jeszcze zainstalowaliśmy się w kuchni, kontynuując nocne rozmowy. Poszliśmy spać nad ranem, a przez kolejne dwa dni umierałam, jak możecie zobaczyć na zdjęciu kończącym angielski wpis.
Mimo wszystko - warto było.
A teraz chciałam Wam z całego serca życzyć Wesołych Świąt i wszystkiego najlepszego w nadchodzącym 2017 roku! Jeżeli jesteście w nastroju na dawanie, to proszę, dajcie lajka, udostępnijcie lub skomentujcie post albo zapiszcie się do mojego newslettera. Nie przegapicie wtedy żadnego newsa. :)