Życiowe lekcje z podróżowania na pełny etat
Powiem Wam, że czuję się zmęczona i leniwa. Jakiś czas temu postanowiliśmy z Tomkiem robić sobie dzień odwyku od elektroniki, z wyłączonym kompem, telefonem, dozwolony tylko Kindle, ale ostatnio mój mąż dostał pracę i siedzi przy kompie codziennie.
A ja nie chcę być gorsza, do tego mam bardzo słabą silną wolę, jak mawiał znajomy, szybko się nudzę i potrzebowałabym towarzysza do moich analogowych dni.
Porażki i sukcesy
Jak do tej pory, mi nie wyszło znalezienie żadnego klienta (chciałam pisać). Z drugiej strony, zostałam zaakceptowana jako jedna z siedemdziesięciu osób do $100K Business Challenge, prowadzonego przez Annę Pelovą ze świetnego bloga Great Nomad. Wypełniałam już chyba tysięczny formularz bez żadnych nadziei i oczekiwań, raczej dlatego, że spodobał mi się pomysł. A tu samo wyszło.
No i teraz jestem wśród siedemdziesięciu ludzi, z których większość już prowadzi swoje dobrze prosperujące firmy. Czuję się jak skończony noob, ale z drugiej strony powoli klaruje mi się pomysł na moją stronę internetową, bloga i wykorzystanie całego nadmiaru energii, również tej kreatywnej, jaką mam. Jak zacznę to Wam powiem. :P
Nie jestem tylko pewna, co się stanie z tym blogiem. Ale może jakoś mi się uda to pogodzić.
Najbardziej chciałabym Wam pisać codzienne raporty i zamieszczać zdjęcia, póki wszystko jest jeszcze świeże.
Zgłosiłam się też do programu Pathfinder z Lonely Planet. Najpierw odpisali mi, że blogów, które nie są po angielsku nie akceptują, ale gdy im wyjaśniłam, że mój jest dwujęzyczny, zaakceptowali go. Dzięki temu będę miała szansę na zamieszczenie swoich tekstów i zdjeć na ich stronach. Konkurencja jest duża, ale mnie cieszy sam fakt, że zostałam przyjęta.
Cieszę się ze wszystkich tych możliwości, ponieważ dzięki temu mam pewność, że to co robię ma sens (nie wiecie, ile razy zadawałam sobie pytanie czy dobrze robię).
Dlaczego to piszę?
Nadal tęsknię za atmosferą i klimatem pracy w restauracji, pośpiechem, zapachami i kolorami warzyw i owoców, ludźmi, z którymi pracowałam, ale musiałam zaakceptować fakt, że mój organizm nie należy do najsilniejszych.
Nie było łatwo.
W zeszłym roku, gdy poszłam po zasiłek dla poszukujących pracy, doradca powiedział mi, że może powinnam aplikować o orzeczenie o niepełnosprawności. Skrzywiłam się. Ja? Mam dwie ręce, dwie nogi, sprawną głowę (w miarę ;)). Ale prawdą jest, że nietolerancje pokarmowe, ciągnące się infekcje i choróbska kończące się całonocną spowiedzią do wielkiego ucha, nie ułatwiają życia.
Większość z Was pewnie wie, że w 2015 byłam w szpitalu trzy razy, ale podejrzewam, że niewielu z Was powiedziałam, że raz powodem był atak paniki po szkoleniu na wieczornego szefa kuchni. Przed kolejnym etapem szkolenia, spędziłam osiem godzin wymiotując (wybaczcie szczegóły), żeby rano, po dostaniu ogłupiającego zastrzyku, wysikać kamień z nerki.
Poziom stresu był nie do wytrzymania, chociaż chciałam pracować w kuchni i mieć bardziej odpowiedzialne stanowisko (albo tak mi się wydawało). Nie była to łatwa lekcja.
Teraz mam nadzieję na znalezienie jako-takiej harmonii. Nie mogę spędzać całych dni przed kompem, bo się nudzę i męczę. Muszę się ruszać, poznawać nowych ludzi, gotować i piec, ale wszystko w umiarkowanym stopniu. I pójść na jiu-jitsu, bo już mi się śni po nocach.
Ale teraz spędziłam cały dzień śpiąc. Raz na jakiś czas odmawiam Tomkowi ruszenia się gdziekolwiek, gdy czuję, że spada mi energia.
Chciałam Wam dzisiaj napisać o tym, czego dowiedziałam się od kierowców ze szwajcarskiego Blablacara, czego się nauczyłam od Oskara, który nas zawiózł do Walencji, jak czułam się na wiszącym moście sto metrów nad ziemią i dlaczego arabskie teterie to najlepsze miejsca na świecie dla nie-kawosza, ale zamiast dostaliście chyba najbardziej osobisty tekst, jaki do tej pory napisałam na blogu.
Mam nadzieję, że coś z tego wyciągniecie. Żeby się nie porównywać do innych, bo wielu rzeczy na zewnątrz nie widać. I że czasem trzeba zaakceptować swoje słabości i ruszyć z nimi i całym swoim bagażem do przodu. Dobra, kończę już to kazanie.
Wasza nienajsilniejsza Ada.
A jak chcecie więcej zdjęć, to codziennie zamieszczam fotki na Instagramie @ada_wanders.